Przejdź do głównej zawartości

Jak zmarnować Beethovena


Niedawno byłam na spotkaniu z reporterką Justyną Kopińską. To zachęciło mnie, żeby zapoznać się z jej tekstami zawartymi w zbiorze "Polska odwraca oczy".  Jak już zaczęłam, nie mogłam się oderwać. Szok, zaskoczenie i smutek z powodu losu bohaterów i bezduszności systemu, czyli jednocześnie konkretnych ludzi, którzy ten system tworzą.
Wśród tych tekstów jeden szczególnie mnie przygnębił - ten o Grzegorzu Płonce, o którym mówią "Beethoven z Murzasichla". Dziś to już dorosły człowiek. Tak rodzice chłopca opisują swoje doświadczenia:
"[W dzieciństwie] psycholog z Poradni dla Osób z Autyzmem w Warszawie zdiagnozowała autyzm. Psycholog w Ośrodku dla Osób Upośledzonych na Kamieńcu w Zakopanem uznała go za umiarkowanie upośledzonego. Na tej podstawie skierowano go do tego ośrodka, który zastępował mu szkołę. Na miejscu był neurolog, badania powtarzano co parę lat. Uwierzyliśmy w tę diagnozę. Aż w roku 2002, gdy Grześ miał 14 lat, pojechaliśmy z nim na badania w Instytucie Fizjologii i Patologii Słuchu w Warszawie. Okazało się, że został błędnie zdiagnozowany i po prostu nie słyszy. Nie ma autyzmu, jedynie nadwrażliwość dotykową."
Kilkanaście lat edukacji i szans na rozwój zostało stracone. Wędrówki rodziców, chcących pomóc swojemu dziecku, bez skutku. Według nich: "cała edukacja dla osób niepełnosprawnych to jest absurd. Wpadasz w czarną dziurę, nikt nic nie wie. Każdy etap, każdy mały krok to walka. (...) Każdą drobną informację trzeba urzędnikom z gardła wyciągać. A rodzice boją się komukolwiek podpaść i chodzą zgięci w scyzoryk przed wójtem, nauczycielami i innymi".
Reportaż powstał już kilka lat temu, ale z opowiadań znajomych wiem, że nadal wielu rodziców musi zmagać się z kiepskimi "specjalistami" od różnych diagnoz, z paniami, które uważają, że skoro dziecku zabrakło 1 punktu w teście do stwierdzenia upośledzenia, tzn, że jest "normalny", że rodzic, który szuka pomocy dla swojego dziecka, jest zostawiony sam sobie, bo często nie dostaje nawet informacji, gdzie może uzyskać jakieś sensowne wsparcie.
Ten reportaż odbieram jako oskarżenie miernych fachowców w poradniach, bezczynnych nauczycieli, bezdusznych urzędników, ale też pracowników pomocy społecznej - głuchych i ślepych na potrzeby takich rodzin.
Ktoś powie, że za bardzo uogólniam. Być może. Z doświadczenia wiem jednak, że przypadek Grzegorza nie jest odosobniony. Od kiedy zajmuję się edukacją, nie ma we mnie zgody i - mam nadzieję - nie będzie na takie traktowanie dzieci wymagających  szczególnej opieki i wsparcia. Nie zgadzam się na byle jakich fachowców zajmujących się edukacją zarówno zdrowych, jak i niepełnosprawnych uczniów.


W tym wpisie opisuję to, co mnie najbardziej poruszyło w tej historii, jednak wątków jest więcej. Zachęcam do przeczytania całego reportażu Justyny Kopińskiej. Więcej informacji jest min. w Vogue



Zdj. pixabay.com



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zaliczyłeś drugi semestr?

Koniec roku - inny niż zwykle. Oceny wystawione i "klepnięte" przez Radę. Jeszcze tylko moje podsumowanie semestru z nauką w trybie zdalnym. Też specjalne. Wystarczy zmienić tylko czas na przeszły i tekst mojej montessoriańskiej koleżanki - Iki Pawluczuk , będzie jak najbardziej aktualny. Umieszczam go za zgodą Autorki. Pierwotnie został opublikowany na jej fejsbukowym profilu 23.05.2020 r. Nadal ledwo to ogarniam...  Nie tylko technologicznie, bo chyba gorzej jest jednak z psychiką. Ja, nauczyciel analogowy, urodzony w ubiegłym wieku, trudniący się od dwóch dekad pedagogiką relacyjną. Na obcym sprzęcie wypożyczonym dzięki uprzejmości szkoły, kopiując nań pliki z mojego PC-złomka, który na próbę ściągnięcia aplikacji Teams dwa miesiące temu, natychmiast zareagował rozległym zawałem. Dziergam te zdalne lekcje, jak czapkę na drutach, której nigdy - przenigdy nie u kończyłam, a poczucie niemocy towarzyszy mi już od wielu tygodni. Tak muszą czuć się dzieci, które w szkole, p

Szkoła 'paper free'

W polskiej szkolnej rzeczywistości trudno wyobrazić sobie lekcje bez papieru:   papierowych książek, zeszytów, ćwiczeń i ton kserokopii. Ale są na świecie miejsca, gdzie nauczyciele i uczniowie nie potrzebują takich pomocy. Do wszystkich przedmiotów wystarczy jeden zeszyt! Nauczyciele mają też limit stron, które mogą kopiować - najczęściej wystarczy jedynie na testy. Taki sposób funkcjonowania jest obecny w Kanadzie, a dokładniej w London District Catholic School Board (poziom naszego liceum), gdzie uczy się Janek Staśkiewicz. Zadania, treści realizowane na lekcjach, prace domowe   - to wszystko jest dostępne na komputerach. Wyobrażacie sobie, jaki uczniowski plecak jest dzięki temu lekki? Oprócz kilku obowiązkowych przedmiotów, uczniowie wybierają też te, które ich interesują.   Nie ma więc tradycyjnych klas i profili. System opiera się raczej o grupy. To, co bardzo mi się spodobało, to założenie, że ci, którzy chcą iść szybko do pracy, nie zależy im na nauce, realizują tylko p

Jak zostać nauczycielem? Formalności i pułapki

Najprościej sprawdzić u źródła, którym w tym wypadku jest Rozporządzenie MEN z 1 sierpnia 2017r. ws. szczegółowych kwalifikacji wymaganych od nauczycieli (z późniejszymi zmianami) link:  do rozporządzenia Generalnie rzecz ujmując, obecnie każdy kandydat na nauczyciela powinien mieć ukończone jednolite studia magisterskie (5-letnie) lub studia drugiego stopnia (po licencjacie) i - co szczególnie ważne - przygotowanie pedagogiczne z określoną ilością godzin, o czym mówi § 2, p.2 przywołanego wyżej dokumentu. Niech Was nie zmyli to, że np. macie doświadczenie w zawodzie. Przy okazji starania się o kolejny stopień awansu zawodowego (zwłaszcza nauczyciela dyplomowanego) to nie ma znaczenia. Jeśli nie jest to stwierdzone na dyplomie ukończenia studiów, powinniście mieć np. zaświadczenie z uczelni, że posiadacie przygotowanie pedagogiczne lub suplement do dyplomu, w którym jest podana ilość godzin realizowanych przedmiotów pedagogicznych, metodyki i praktyk. To, co Wam wydaje się oczy